Festiwal Smoczych Łodzi to święto w Chinach, więc jest wtedy wolne w pracy. W tym roku przypadło w środę, do tego mieliśmy wolne od poniedziałku (w zamian pracując w sobotę i niedzielę). Jednak samo święto nie jest specjalnie obchodzone w Chengdu, w szczególności nie ma na rzece wyścigu smoczych łodzi. Ale przypomniałem sobie, że jak dwa lata temu byłem w Malezji, to jeżdżąc skuterkiem po wyspie trafiłem na taki wyścig, tylko że nie wiedziałem, z jakiej był okazji. To teraz już wiem (http://malezja.blogspot.com/2011/06/ta-ostatnia-niedziela.html).
Konkurs klejenia zongzi
Świętowanie w biurze zaczęło się od tego, że w piątek rano zastaliśmy całe biuro obwieszone ozdobami niczym w Polsce na Boże Narodzenie. Następnie dowiedziałem się, że po obiedzie odbędzie się konkurs klejenia zongzi. Nie wiedząc co to, jak to i w jaki sposób, zgłosiłem się :-) A co, chodzi o to, żeby poznać kulturę a niekoniecznie wygrać. Zresztą byłby wstyd dla miejscowych, jakby białas ich pokonał :-)
Zaczyna się od tego, że na obiad jest zongzi i jakieś jajko - podobno specjalności jedzone tylko z okazji Festiwalu Smoczych Łodzi. Jajko jest zapakowane w folię już ugotowane i przyprawione - głównie czuć nadmiar soli. Obrzydlistwo. Zongzi to ryż z dodatkami zawinięty w liść - też niedobre, ryż jakiś taki klejący. Widać masowa robota z okazji święta kończy się gorszą jakością - to jak u nas z pączkami na Tłusty Czwartek. Potem koleżanka ugotowała mi sklejone przeze mnie zongzi i smakowały dużo lepiej.
Po obiedzie czas na część właściwą. Najpierw rudna próbna, z pokazem jak się toto klei. Bierze się dwa liście, robi od dołu rożek, który napełnia się ryżem z dodatkami (w misce czeka już wymieszany), potem składa się górną część liścia lekko spłaszczając rożek, tak że ostatecznie dostajemy gruby trójkąt, a następnie pozostałą część liścia składa jeszcze parę razy, podwajając ścianki. Na końcu wiąże się wszystko sznureczkiem i jest gotowe do gotowania.
Najpierw są dwie serie na czas - trzeba ukleić jak najwięcej w limicie czasu. Może miałbym szanse, ale nie wiedząc co się będzie działo pozwoliłem się zgłosić koleżance, a ona zapisała mnie do kolejnej serii. Kolejna seria to był konkurs piękności. Tym razem w ciągu trzech minut trzeba było skleić jedno zongzi, ale za to porządnie. Potem wystartowałem jeszcze raz, bo były wolne miejsca w jeszcze jednym konkursie piękności, ale i tak dostałem tylko dwie nagrody pocieszenia (wszyscy dostawali). W sumie najładniejsze było to z rundy próbnej.
Muzeum Jinsha
Pierwotnie na trzydniowy weekend miałem jechać do Xi'an, ale że dostałem antybiotyk, to zostałem w łóżku kurować się. Pierwsze dwa dni i tak w sumie przespałem i przeleżałem, bo nie miałem na nic ochoty, ale trzeciego dnia odżyłem i postanowiłem się gdzieś ruszyć. Jako że w Chengdu nie były przewidziane jakiekolwiek obchody święta (święto jest ogólnokrajowe a akurat Syczuan nie przykłada do niego żadnej wagi), więc postanowiłem się udać do muzeum Jinsha, którego nie zdołałem obejrzeć w pierwszy weekend, a teraz mam 10 minut pieszo od hotelu. Muzeum nowiutkie, bo samo miejsce odkopano ledwie 12 lat temu.
Samo muzeum to cudo, jeśli chodzi o architekturę, projekt ekspozycji i projekt ogrodu. Po prostu idealnie piękne i dopracowane w szczegółach i do tego zadbane. Polscy architekci - uczyć się! Po otaczającym ogrodzie aż przyjemnie spacerować, co zresztą wielu Chińczyków robi, niektórzy nawet urządzają sobie majówkę z hamakami, mimo że aby wejść do ogrodu, trzeba zapłacić za bilet do muzeum. Ogród to nie tylko rośliny, ale też mini-zoo, las drzew hebanowych, czy po prostu ogródek z kamyczkami jadeitowymi. W ogrodzie są dwa budynki - jedna hala nad terenem wykopalisk, drugi zawierający muzeum. Oba świetne. W środku wystawa zaprojektowana wspaniale - największe wrażenie zrobiła na mnie ogromna ciemna sala, w której stała dokładnie jedna, 5-centymetrowa figurka. Choćbym nie wiem jak chciał, nie byłbym w stanie nie poczuć każdym nerwem ciała, że ta figurka jest bardzo ważna. No i ta przyjemność z przeciągnięcia ręką po ścianie, którą stanowiła wisząca firanka zrobiona niczym kolczuga. Co chwila ktoś ją trącał, wydobywając przejmujący szum.
Natomiast sama treść wystawy - no cóż można pokazać o kulturze sprzed trzech tysięcy lat. Trochę naczyń glinianych, ozdób ze złota, jakąś rekonstrukcję domu. Zainteresowanie wzbudzają u mnie tylko cudeńka z jadeitu - miejscowi posiedli sztukę jego obróbki. Tak przy okazji - jadeit czy jadelit? Wikipedia zdecydowanie jest za tym pierwszym, ale ja dotychczas byłem przekonany, że to drugie. Zresztą Google zwraca prawie tyle samo wyników na obydwa, druga nazwa ma się całkiem dobrze na stronach o kamieniach ozdobnych. Ktoś wie?
Druga ciekawostka - w okolicy żyły słonie! Ale już nie żyją, widać zostały wszystkie zjedzone i przeżyły tylko bardziej na południu, w Indiach, Malajach i na Sumatrze.
A na końcu postanawiam zajrzeć do kina 4D (dodatkowo płatne), w którym ma być film przybliżający życie w tamtych czasach. Spodziewam się jakiś scenek odgrywanych przez aktorów przebranych za ludzi z epoki (tak jak u nas pod Rynkiem) a tymczasem jest to animacja na żenującym poziomie. W zamierzeniu biegnące zwierzę w rzeczywistości przemieszcza się bliżej niezdefiniowanym nienaturalnym lotem, gorzej niż szczury z filmu na zaliczenie, który zrobiliśmy z kolegami na czwartym roku studiów. Przedmiot upada niczym w płynie, lecąc ku ziemi ze stałą, niewielką prędkością, itd. Do tego żenujące efekty 4D. Pierwszy raz jestem w takim kinie, ale naprawdę nie widzę nic ciekawego w tym, że 3 razy opryskano mnie wodą (niby jakieś zwierze biegło (lecąc) przez wodę), parę razy fotele podskoczyły w górę i w dół i dwa razy dmuchano nam w twarz, że niby wiatr wieje.
Ceny:
80 juanów - bilet wstępu do muzeum Jinsha
20 juanów - dodatkowy bilet na film 4D w muzeum
Więcej zdjęć:
https://picasaweb.google.com/100950622069697054855/20130607DragonBoatFestivalWBiurze?noredirect=1
https://picasaweb.google.com/100950622069697054855/20130612MuzeumJinsha?noredirect=1
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz