czwartek, 30 maja 2013

Chengdu, czyli nikomu w Polsce nieznane 14-milionowe miasto w środkowych Chinach



Być w Rzymie i nie widzieć papieża…

Tak samo jak być w Chinach i nie zobaczyć pandy (tak przy okazji to dowiedziałem się, że istnieje też powiedzenie „Być w Rzymie i nie widzieć Koloseum”, ale to jakaś nowomoda, widać wymyślona przez ateistów). Do pand trzeba przyjechać rano, póki się nie schowają przed upałem (normalnie żyją w górach, a tu ktoś wymyślił ośrodek hodowli na nizinie, i do tego w mieście – choć w sumie ten ośrodek ma największe sukcesy w rozmnażaniu).
W sobotę poszedłem spać o 22, bo poprzedniej nocy w samolocie pospałem tylko 3 godziny a w ciągu dnia nie chciałem drzemać, żeby dostosować się do nowej strefy czasowej, więc obudziłem się o 3 i do 5 byłem na nogach. Więc jak szedłem spać znowu, to zdecydowałem, że nie wstanę o 6 (bo z dwie godziny trzeba przeznaczyć na dojazd komunikacją publiczną z mojego zakuprza do pand, szczególnie jak się jedzie chińskim MPK po raz pierwszy), tylko wstaję o 7:30 i jadę taksówką. A co, bogaty jestem. Tylko nie przewidziałem, że to z 25 km, więc, mimo że taksówki dość tanie, to kilometraż się nabije. No i taksówka zamówiona w hotelu jeździła na stałą 5-gwiazdko-hotelową cenę, dwa razy wyższą niż podejrzałem na taksometrze.

Pandami w sumie jestem trochę zawiedziony. Widziałem je już dwa lata temu w Guilin i jakoś nic nowego. Owszem, były ciekawostki – tam widziałem trzy pandy, z czego dwie cały czas spały, tu mają z pięćdziesiąt, więc dwóch uprawia zapasy, jeden żre leżąc rozwalony na plecach, wpychając sobie żarcie obydwiema łapami do mordy, a resztki lecą mu na brzuch. Na innym wybiegu miś dyszy ze zmęczenia (bo chyba jeszcze nie upału, jest ledwo 25 stopni).

A w klatkach, w których trzymają małe z matkami, mogę zobaczyć, że pandy nie różnią się zbytnio od kotów także w jednym zakresie – przeciskania się przez wąskie pręty klatki. Widać jest tak zaprojektowana, żeby młode mogły zawsze przyjść do matki, ale też mogły wrócić do swojej klatki, do której matka nie ma wstępu. Młode urosły, ale nie chcą odpuścić spacerów i niczym koty przeciskają się przez dwa razy węższą od nich szparę (akcja właściwa od 0:27).

Można też za niebotyczną kwotę (chyba z 1000 zł) zrobić sobie zdjęcie z małą pandą na rękach. Ubierają ci szpitalne wdzianko i cyk, cyk. I potem taka Amerykanka wychodzi i mówi, że wspaniałe przeżycie, że jak jest posadzili pandę, to jej się łzy w oczach zakręciły.

Po tym, jak się wykosztowałem na taksówkę, postanowiłem resztę dnia podróżować komunikacją miejską. Wychodzę od pand, oczywiście nie widzę żadnego przystanku, ale dwoje Chińczyków na widok autobusu przełazi przez trawnik i macha na niego. Numer się zgadza z tym w przewodniku (nie ma to jak dobry praktyczny przewodnik Lonely Planet – prowadzi cię w dzikim kraju jak po sznurku; przy okazji polecam kupować jego elektroniczną wersję – zamiast targać z sobą ciągle 1000 stron o Chinach, mam wydrukowane 20 kartek o Syczuanie) więc dołączam do krajowców. Autobus oczywiście się nie zatrzymuje, ale widzimy, że hamuje 50 metrów dalej przy innej grupce ludzi, więc rzucamy się za nim. W autobusie płacę gotówką, wpychając dwa juanowe banknoty do pojemnika stojącego przy drzwiach. Autobusem mamy jechać aż do końca, do dworca autobusowego, ale nagle na przystanku wcześniej wszyscy krajowcy opuszczają autobus a ja i para białych turystów zaczynamy niepewnie patrzyć się na siebie – po chwili pani kierowca już na nas macha i coś krzyczy – widać trzeba wysiadać. Na przystanku tylko jeden numer linii się zgadza z tym, co miał być na dworcu i jechać do centrum, ale na szczęście na rozkładach jest napisana ludzkimi literami nazwa pętli, więc wynajduję jeszcze jeden autobus, który jedzie na południową stację kolejową (a ja jestem po północnej stronie miasta), więc musi przejechać przez centrum. Po chwili on podjeżdża, ja mam chwilę zawahania, bo biała para turystów nie wsiada, ale przecież mam moją nową elektroniczną zabawkę z GPS-em, więc jak zobaczę, że jedziemy nie tam gdzie trzeba, to wysiądę. Ale jedziemy tam gdzie trzeba, więc jak widzę, że jesteśmy przy przystanku najbliższym świątyni Wenshu, to wysiadam.

Świątynia Wenshu

Tyle już widziałem buddyjskich świątyń dwa lata temu w Malezji i Wietnamie, że w sumie nie robią na mnie wrażenia. Ale za to znów złamałem system, bo wszedłem do środka bez płacenia biletu. Wchodzę, patrzę na planie, że już jestem w środku a kasa jest za mną, więc się cofam zobaczyć, gdzie to było, a tu kasy ani widu ani słychu. To chyba nie było główne wejście i kasują tylko tych, co wchodzą od strony parkingu. Połaziłem chwilę pomiędzy świątyńkami i ruszyłem dalej.

Kościół katolicki
Następnie w planie było odwiedzić kościół katolicki i zorientować się, czy nie ma jakieś mszy, w końcu jest niedziela. Kościół znajduje się pod numerem 9 na Ping’an Alley (四川成都青羊区平安巷9, dokładnie tu: 30.666361,104.059619). Na miejscu kościół okazał się być ogrodzony, a za ogrodzeniem trwał remont. Internet twierdzi, że msza jest w soboty o 16, więc może w sobotę plac budowy był otwarty – ale teraz praca wre.
Oficjalnie Kościół Katolicki w Chinach nie uznaje władzy papieskiej, czyli jest schizmatyckim kościołem narodowym, ale interesując się tematem wyczytałem, że prawdopodobnie około 70% duchownych chińskich w tajemnicy podporządkowało się papieżowi i uzyskało święcenia z rąk biskupów zatwierdzonych przez papieża. Także sami biskupi czekają z intronizacją na aprobatę Kurii Rzymskiej.
Papież mianując kardynałów, może mianować kardynała „In pectore”, co znaczy „w sercu” – bez ujawniania jego nazwiska, na przykład aby ochronić go przed represjami. Jan Paweł II mianował w ten sposób czterech kardynałów, z czego trzech po paru latach ujawnił, a nazwisko czwartego wziął ze sobą do grobu. Spekuluje się, że był to właśnie któryś z biskupów oficjalnego Kościoła chińskiego. A rok temu świeżo wybrany biskup Szanghaju ogłosił, że opuszcza Kościół państwowy i uznaje władzę papieża. Na razie siedzi w areszcie domowym, a państwowy Kościół go usunął ze swoich szeregów.
Tak więc generalnie można założyć, że warto iść do oficjalnego chińskiego kościoła, bo prawdopodobnie będzie to kościół rzymskokatolicki, tyle że w podziemiu.

Muzeum Mao i centrum
Następnie postanowiłem zajrzeć do prywatnego Muzeum Mao (Wang Anting Xiaoxiao Zhanlanguan), opisanego w moim przewodniku Pascala jako dość ekscentryczny zbiór pamiątek zebranych przez kolekcjonera, któremu Mao ukazał się we śnie i polecił zaprezentować kolekcję światu. Miałem bardzo dobrze przygotowany opis, jak trafić, łącznie z adresem (Wufu Jie 23), ale jak wszedłem na tę ulicę (ze wsparciem GPS-a), to się okazało, że budynku pod 23 nie ma. Jest 21, potem przecznica i od razu 25. Gdy tak chwilę stałem w przecznicy i się zastanawiałem, który z łażących Chińczyków jest na tyle inteligentny, że jak mu wydukam nazwę muzeum, to zrozumie i się domyśli, że chcę tam pójść, zagadnęła mnie po angielsku młoda Chinka, jak może mi pomóc – w końcu wyglądałem na dość zagubionego stojąc na bocznej uliczce i rozglądając się naokoło. Na początku myślała, że chodzi mi o pomnik Mao na głównym placu, ale jak zaczęła mi opisywać drogę, to już wiedziałem, że mnie nie zrozumiała. Ale jak wydukałem pełną nazwę muzeum, to jej się zapaliła lampka i poprowadziła mnie z powrotem na ulicę Wufu Jie, po czym w sklepie pod numerem 22 coś zapytała i wróciła z wyjaśnieniem, że muzeum już nie ma, bo właściciel umarł. A muzeum było między numerami 22 i 24 – co wcale, drogi autorze przewodnika, nie znaczy, że pod numerem 23 – bo numery nieparzyste są po przeciwnej stronie ulicy i do tego 21 i 25 są sporo dalej.

A samo centrum nieciekawe. Nowoczesne wieżowce, pomnik Mao, pełno policji i zagrodzony cały centralny plac –obawiają się demonstracji, bo kilka dni temu były zamieszki z ofiarami śmiertelnymi w Kaszgarze, w muzułmańskim Ujgurskim Regionie Autonomicznym. Na stacji metra udało mi się kupić kartę autobusową, mimo że nikt tam nie mówił po angielsku. Wystarczyło, że na angielskim wikitravel (http://wikitravel.org/en/Chengdu) było napisane, jak ta karta się nazywa chińskimi znakami (公交卡), i że ma kosztować 20 juanów. Pokazałem to w jednym okienku sprzedającym bilety, pani pokazała mi inne, w tym drugim też pokazałem, pan mi napisał na kartce 20+10=30, więc się domyśliłem, że 10 to doładowanie, zapłaciłem i gotowe. Karta działa. Na stacji metra można doładować w automacie, który już ma menu po angielsku. Zresztą wikitravel to skarbnica wiedzy, opisane też jest, jak używać ditu.baidu.com, które jest odpowiednikiem naszego jakdojade.pl.

Park Ludowy
Potem w sumie chciałem pójść do muzeum Jinsha (wykopki archeologiczne sprzed 3000 lat), ale zapomniałem wcześniej sprawdzić, gdzie to dokładnie jest, więc postanowiłem zobaczyć jeszcze jedną sławną świątynię buddyjską. Po drodze zajrzałem do Parku Ludowego zobaczyć, jak odpoczywają Chińczycy, gdy mają wolne. Odpoczywają w hałasie – na każdym rogu jakaś muzyka, zespoły tańczą, śpiewają, gdzieś obok trwa karaoke, są kursy tańca na świeżym powietrzu, a sami ludzie dokładają jeszcze swoje, nosząc z sobą przenośne radyjka. Ale za to poznałem odrobinę historii – otóż rewolucja w 1911 roku zaczęła się od Syczuanu – od powstania Towarzystwa Obrony Kolei, które broniło miejscowej kolei przed nacjonalizacją.

Świątynia Wuhou
Potem udałem się do świątyni Wuhou, ale w ogóle mnie nie zachwyciła. Widziałem ich już tyle a z drugiej strony nie są to najwybitniejsze dzieła sztuki, tylko po prostu jedyne, jakie przetrwały Rewolucję Kulturalną. Myślę, że trzeba sobie dać dość z zabytkami w Chinach i przejść na cuda przyrody. W kolejny weekend jadę w góry.

Dzielnica tybetańska
Zaraz obok jest dzielnica tybetańska, więc się tam udałem, ale to obraz nędzy i rozpaczy – typowe sklepy i knajpki w przeciętnych chińskich blokach, tyle, że sprzedają młynki modlitewne i stroje ludowe. Czym prędzej opuściłem tamten rejon i udałem się w kierunku hotelu, szczególnie że zbliżał się wieczór, a ja musiałem przewidzieć 1,5 godziny na powrót komunikacją miejską. Na taksówkę mnie już nie stać.

Ceny:
Taksówka Pixian-Ośrodek Hodowli Pandy – 150 juanów
Bilet do Ośrodka Hodowli Pandy Wielkiej w Chengdu: 58 juanów
Bilet autobusowy jednoprzejazdowy (autobus klimatyzowany, czyli większość, w tym wszystkie w centrum) – 2 juany gotówką / 1,8 juana kartą autobusową
Bilet autobusowy jednoprzejazdowy (stary autobus nieklimatyzowany) – 1 juan gotówką / 0,9 juana kartą autobusową
Świątynia Wenshu – podobno 5 juanów
Kaucja za kartę autobusową: 20 juanów, minimalne doładowanie: 10 juanów
Świątynia Wuhou – 60 juanów
Mc(hina)Zestaw w chińskiej kopii McDonalda – 27 juanów.
1 juan to 53 grosze.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz