wtorek, 28 maja 2013

Z ziemi polskiej do chińskiej



Do Chengdu poleciałem z dwoma przesiadkami - we Frankfurcie i Pekinie. W sumie 18 godzin od wylotu do przylotu. Najpierw półtorej godzinki do Frankfurtu – nic przez okno nie zobaczyłem, bo było ciągłe zachmurzenie. Leciałem pierwszy raz w życiu LOT-em (poprzednio leciałem Lufthansą) i to co mnie zaskoczyło, to że komendy załoga wydaje sobie po polsku (typu: „załoga przygotować się do lądowania”, „potwierdzam, drzwi zamknięte”, itp.). W sumie nic dziwnego, w końcu polski samolot, a ja dotychczas latałem irlandzkimi, węgierskimi, brytyjskimi albo niemieckimi. Choć faktem, że w węgierskich wydawali sobie polecenia po angielsku a nie węgiersku, ale WizzAir ma międzynarodową załogę.

Na lotnisku we Frankfurcie przywitała mnie reklama Chengdu z pandonautą w roli głownej. Jak widać to podrzędne chińskie miasto (14 milionów mieszkańców w aglomeracji) wcale takie podrzędne nie jest.Moja firma należy do tych 229, ale jak widać nie jest aż tak ważna, żeby znaleźć się na jego kombinezonie ;-P

W samolocie do Pekinu pierwsze zdziwnienie – lecimy dużo bardziej na północ niż by się wydawało. Nasze mapy w atlasach fałszują odległości w terenach, które są bardzo na północ, więc się wydaje, że będziemy lecieć „po linii prostej” przez Czechy, Ukrainę, Kazachstan, a tymczasem lecimy ponad Morzem Bałtyckim, Łotwą a potem Syberią nie zahaczając nawet o Kazachstan.

Na początku brak widoków z powodu chmur, tylko na chwilę wyzierają światła Rygi. W sumie nawet chciałem iść spać od razu po starcie (2 rano czasu docelowego), ale mnie karmią i świecą światło, tak że dopiero idę spać o 4. Za to przebudziłem się o 6:30 i widząc pierwsze syberyjskie widoki za oknem postanowiłem trwać, przy okazji dostosowując się do nowego czasu. Co dziwne, załoga samolotu miała inne mniemanie o sposobach zwalczania jet-laga, bo zasłoniła wszystkie okna i do 9 rano nikogo nie budziła. A jak uchyliłem okno troszkę, to zaraz śpiącemu za mną Chińczykowi zaczęło to przeszkadzać, ale zatkałem szparę między  naszymi siedzeniami poduszką i resztę okna zasłoniłem swoją głową i już nikt mi nie przeszkadzał napawać się widokami Syberii za oknem. Na zdjęciach po kolei:
Rzeka Ob:
Jakaś rzeka przecinająca syberyjskie góry:
Mongolskie stepy:
Granica mongolsko-chińska, wyrysowana niczym od linijki na piasku:
Jakiś ciekawy obóz (wojskowy? więzienie?) po stronie chińskiej:
Typowa chińska pogoda:
Samolot, który właśnie wystartował z lotniska w Pekinie i przelatuje pod nami, gdy my robimy koło aby podejść do lądowania. Koło robimy duże, bo przylecieliśmy za wcześnie i musimy czekać na naszą kolej:
Wydawało się, że Chiny to takie państwo policyjne, że mysz się nie prześlizgnie, a tu mój plecak przewiozłem bez kontroli celnej :-) Jak to zrobiłem? W Krakowie jak nadawałem bagaż, to powiedziano mi, że w Pekinie muszę go odebrać, przejść przez cło i nadać jeszcze raz, na lot krajowy. Nawet przed lądowaniem w Pekinie powtórzono to kilka razy w samolocie. Przychodzę w Pekinie na taśmę bagażową i czekam, czekam, czekam, a mojego bagażu nie ma. Coraz bardziej się denerwuję, bo na przesiadkę mam tylko 1,5 godziny, a już pół zmarnowałem stojąc przy taśmie bagażowej. W końcu gdy zostało tylko kilka osób i żaden bagaż się już więcej nie pojawiał, poszedłem do pani, która stała w informacji a ona mnie poinformowała, że dla niektórych lotów lokalnych bagaż został przetransferowany i ja w Chengdu odbiorę go w międzynarodowej hali przylotów i tam przejdę przez cło. A w Pekinie przez cło mam przejść tylko z bagażem podręcznym. W sumie mnie to nie zdziwiło, bo samolot z Pekinu do Chengdu leciał z Tokio (i miał w Pekinie międzylądowanie), więc więcej osób będzie w Chengdu iść na kontrolę paszportową i celną. Tymczasem w Chengdu stewardesa kieruje na międzynarodowe przyloty tylko osoby z Tokio, a mi każe iść na krajowe (w sumie ktoś z Tokio lecący z bagażem podręcznym mógłby ją olać i wmieszać się w tłum krajowców i wejść do Chin bez kontroli paszportowej – ja przynajmniej w Pekinie miałem sprawdzany paszport). Na krajowym terminalu mój bagaż wyjeżdża na taśmie, ale ja praworządnie podszedłem się zapytać obsługi, czy ja nie mam gdzieś specjalnie z nim iść na cło (w sensie, czy jakiś tajniak się nagle na mnie nie rzuci i mnie nie aresztuje za wyjście przez krajowe przyloty). Przy okazji wzbudziłem popłoch wśród obsługi, bo ich umiejętność angielskiego sprowadzała się do pytania – czy masz swój bagaż? Nie masz – wypełnij druczek. Masz – to nie rozumiemy, o co ci chodzi. Dopiero piąta zawołana osoba zrozumiała, o co pytam :-) Powiedziała, że „no problem”  i że mogę swobodnie iść. Więc wyszedłem i jak widać, mogłem przewieźć w bagażu z 10 kilo papierosów i wódki ;-)

Na lotnisku czekał na mnie kolega z czengduańskiego oddziału naszej firmy, tylko że czekał nie przy tych przylotach co trzeba, bo tam lotnisko jest tak duże, że są dwa wyjścia z hali przylotów. Najpierw próbowałem się do niego dodzwonić (ale jak się później okazało, typowa chińska sieć komórkowa nie pozwala na zagraniczne połączenia) a gdy się nie udało – ruszyłem go szukać po innych wyjściach, aż znalazłem (stał biedaczek przez pół godziny z kartką z moim nazwiskiem przy innym wyjściu). Poszliśmy wypłacić pieniądze z bankomatu, co zajęło nam dużo czasu, bo lotnisko jest z dziesięć razy większe od krakowskiego, bankomaty są tylko na dwóch końcach a te na pierwszym końcu, do którego dotarliśmy, były nieczynne :-) A potem poszliśmy kupować chińską kartę SIM, która znalazła się znowu na przeciwległym końcu :-) Aby kupić kartę SIM, musiałem się wylegitymować paszportem a i tak się okazało, że mogę mieć tylko rozmowy krajowe. Za międzynarodowe musiałbym zapłacić chyba z 400 juanów (220 zł). Tak więc ewentualne rozmowy międzynarodowe tylko z pracy, a prywatnie to mogę SMS-a wysłać :-) Ale za to nadal jestem dostępny pod polskim numerem, bo chińską kartę SIM włożyłem do nowiutkiego smartfona – na urlopie doładuję sobie kartę i będę mógł korzystać z map online.
A potem kolega odwiózł mnie do hotelu, ale to już inna historia.

Więcej zdjęć na Picasie (jak ktoś używa Google+, to polecam się przenieść na Picasę, bo w Google+ nie widać podpisów pod zdjęciami): https://picasaweb.google.com/100950622069697054855/2013052425Podroz?noredirect=1

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz