poniedziałek, 10 czerwca 2013

Jak to jest rozchorować się w podróży służbowej...

Zauważyliście taką prawidłowość, że człowiek choruje wtedy, gdy nie ma czasu, bo ma tyle ciekawych rzeczy do robienia, a gdy ma czas i z chęcią poleżałby sobie w łóżku przez tydzień, to akurat jest zdrów jak ryba?
No bo jak wygląda mój tydzień? W weekend mnie nie ma, bo coś zwiedzam. W tygodniu wracam z pracy 18-19, potem coś przygotować odnośnie wypadu na kolejny weekend, wrzucić zdjęcia z poprzedniego, napisać coś na bloga, coś załatwić z hotelem (a to zmiana hotelu, a to zmiana pokoju, a to płatność, a to coś nie działa - o przebojach z hotelami będzie osobny wpis), no i żal nie wyskoczyć na miasto, więc generalnie nie dosypiam. Oprócz tego organizm trochę wycieńczony wycieczką na Emei Shan. Do tego może doszło też złej jakości powietrze w Chengdu, a ja się właśnie przeprowadziłem bliżej centrum i to mieszkam przy samej wielopasmowej ulicy. Może też we wtorek wieczór włóczyłem się po ulicy Jinli (to tam, gdzie grałem na bębnie). A może też dlatego, że w środę rano padał deszcz i było chłodniej niż zazwyczaj. A może po prostu moje gardło było osłabione, bo w pracy mówię całymi godzinami, prowadząc szkolenie?


(dla tych co nie czytali na Facebooku: spacerując po ulicy Jinli usłyszałem sklep z bębnami a konkretnie jakiegoś Chińczyka nieporadnie walącego w wystawioną do próbowania djembe. No to ja siadłem i zagrałem parę porządnych rytmów, aż się zebrał tłumek robiący mi zdjęcia (nie wiadomo, czy bardziej, że białemu, czy że ładnie grałem ;-) ), a potem kilka fanek poprosiło jeszcze o indywidualne zdjęcia)


Tak więc w środę w pracy zaczynam się czuć coraz gorzej, katar, kaszel itp.
Po powrocie do hotelu aspiryna, do łóżka, i śpię 11 godzin. Budzę się w dużo lepszym stanie (ale nie idealnym - ale kto widział, żeby się w jeden dzień wyleczyć?), ale w pracy wracam do poprzedniego stanu. Schemat się powtarza, tym razem z Gripexem, więc decyduję się na wizytę lekarską.

Znalezienie mówiącego po angielsku lekarza zazwyczaj to nie problem, większy problem, to jak nie zapłacić za wizytę. Na szczęście z oboma dla mnie nie ma problemu, bo jako pracownik w podróży służbowej mam firmowe ubezpieczenie i abonament w firmie International SOS, która zajmuje się pomocą medyczną w podróży (i nie tylko medyczną, np. wysyłają mi maile o możliwych zamieszkach czy powodziach w Chinach, stąd np. wiedziałem, skąd tyle policji było dwie niedziele temu w Chengdu). Więc dzwonię na infolinię do Singapuru, pani obiecuje przekazać sprawę do Pekinu i że wszystko będzie załatwione. No i jest, mam umówioną wizytę w Global Doctor Clinic - to taka organizacja, która ma ośrodki zdrowia w wielu miejscach i specjalizuje się w pomocy medycznej obcokrajowcom (np. w nagłych przypadkach z dala od cywilizacji oferują transport prywatnym odrzutowcem). Siedzibę ma blisko konsulatu USA (więc widać, dla kogo jest pomyślana), a konsulat w każdym kraju można poznać po obecności policji. Tutaj policja stoi co 5 metrów wzdłuż całego muru, na rogu stoi wóz dowodzenia (widać przez okienka monitory z obrazami z monitoringu), a na dalszych skrzyżowaniach stoją 5 osobowe warty z jakąś dziwną bronią na plecach - czyżby jakieś pałki do wschodnich sztuk walki?


Oczywiście w przychodni wszyscy mówią po angielsku. W poczekalni spotykam innych białych - gościa w moim wieku oraz matkę z córką (matka rozmawia z córką po angielsku, czyli pewnie Amerykanie albo Australijczycy).
Jak to w wysokiej klasy miejscach, wita mnie 6 osób. Jedna recepcjonistka daje mi formularz do wypełnienia, druga (pielęgniarka) przeprowadza wywiad i bada ciśnienie i temperaturę, trzecia w tym czasie dzwoni do ubezpieczyciela ustalić, czy rozliczy wizytę bezpośrednio, czy ja mam sam płacić a potem starać się o zwrot. Udało się to pierwsze, jeden problem mniej z głowy.
Pozostałe trzy pielęgniarki/recepcjonistki czekają na wszelki wypadek, jakby się pojawiło więcej pacjentów na raz. W sumie zagląda w międzyczasie paru Chińczyków, ale nie zostają na leczenie - może to tylko znajomi z sąsiednich biur (siedziba jest w wielkim biurowcu)?
Potem bierze mnie w obroty doktor Liu. Wprawdzie klinika chwali się trzema rodowitymi amerykańskimi lekarzami a Chińczycy mają w większości wykształcenie i praktykę w USA, to mój akurat po późniejszym szperaniu ma tylko doświadczenie w Chinach, za to w wojskowych szpitalach.
Stara prawidłowość mówi, że jak człowiek idzie do lekarza, to od razu zdrowieje, więc gorączka mi spada i katar ustępuje, także zwykłe osłuchanie i oglądnięcie niewiele daje (zaczerwienione gardło i tyle), ale jako że ubezpieczyciel płaci, to trzeba wyciągnąć jak najwięcej kasy, więc robią mi też badanie krwi (wynik w pół godziny) oraz prześwietlenie płuc. Na oba musi iść ze mną pielęgniarka, bo specjaliści od pobierania krwi i prześwietlania nie umieją po angielsku, więc potrzebny jest tłumacz.
Po nabraniu pewności przez lekarza, że jednak jestem chory (podwyższona liczba białych krwinek i widoczna flegma na zdjęciu płuc) dostałem antybiotyk i  parę innych lekarstw. Wszystko od razu dostaję z ich własnej apteki, leki mają nawet napisy po angielsku - antybiotyk to Zithromax, produkcji Pfizera, ale na chiński rynek, oprócz tego mam Dekstrometorfan przeciw kaszlowi i opcjonalnie do zażywania Fenbid (zawiera Ibuprofen, więc to na bóle głowy). Ale obowiązkowego leżenia w łóżku nie nakazał, czym oszczędził moim kadrom trochę kłopotu, bo jak spytałem wcześniej, co robić, jakbym miał leżeć w łóżku, to wpadły w panikę i aż musiały do ZUS-u dzwonić, jak to jest z L4 w krajach, w których nie ma L4 :-)

My mamy tu teraz długi weekend (w sobotę i niedzielę pracowaliśmy, ale za to mamy poniedziałek i wtorek wolny i w środę jest święto), więc teraz leżę w hotelowym łóżku i się kuruję. Przepadł mi weekendowy wyjazd do Xian (na szczęście zakupiony bilet na samolot udało się odwołać z 95% zwrotem ceny) i na Hua Shan (http://www.joemonster.org/art/8941/Masz-ochote-na-chwile-odosobnienia-w-klasztorze). Trzeba się będzie tam wybrać kiedy indziej.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz