czwartek, 27 czerwca 2013

To jest już koniec...

Jutro ostatni dzień w pracy. W sobotę ruszam za zachód, w góry. Oficjalnie to nadal Syczuan, ale historycznie i geograficznie to już Tybet. Mam zamiar dotrzeć tak daleko, jak daleko wolno jechać obcokrajowcom bez pozwoleń. No i mam nadzieję, że pogoda mnie nie wypłoszy, bo niestety zapowiadają się głównie deszcze. Plan jeżdżenia po Wyżynie Tybetańskiej mam na około 11 dni, potem wracam na niziny odwiedzić zaległy Xi’an, po czym przyjdzie już czas na samolot do Polski.
Pisać bloga nie będę, po pierwsze nie będę miał czasu, po drugie tam nawet nie zawsze będzie internet :-) (nawet przez GPRS – ale kupiłem za 25 zł pakiet 300 MB danych, może się przyda). Może czasem coś skrobnę na Facebooku. Na Picasie mogą się pojawiać nieobrobione zdjęcia, bo jak będzie możliwość, to będę traktował ją jako backup zdjęć.
Może po powrocie do Polski zmobilizuję się i opiszę na blogu przygody z urlopu? Nie chcę nic obiecywać, myślę, że najwcześniej w sierpniu.

Parę luźnych tematów na pożegnanie:

Jadłem słynne tysiącletnie jajo!
Bierze się jajko na twardo, chowa na kilka tygodni/miesięcy (koneserzy chowają na lata, niczym wina), po czym się je je. Nie, nie są zepsute, bo się je odpowiednio przechowuje, ale są zdecydowanie inne :-) Białko zamienia się w galaretę, żółtko pozostaje w miarę bez zmian. Wygląda to okropnie, ale w sumie smakuje znośnie (jak ktoś lubi jajka w galarecie).
Oprócz tego jadłem też królika i tradycyjne syczuańskie danie, kaczkę po syczuańsku.

Ruch drogowy
Coś o ruchu samochodowym już pisałem, ale teraz będzie parę filmików. Po pierwsze to oni tu jeżdżą po chodnikach. Ktoś inteligentny wymyślił wysokie krawężniki, żeby auta nie wjeżdżały na chodniki, i barierki, żeby auta nie wjeżdżały na pas dla motorków i rowerów, ale ktoś inny wymyślił, żeby umieścić miejsca parkingowe przy ścianie budynku. Więc nawet jakby auta chciałby bezpośrednio zjechać na jezdnię, to i tak muszą przejechać przez chodnik.
A że są krawężniki i barierki, więc auta jadą wzdłuż chodnika i zjeżdżają na jezdnię dopiero na przejściu dla pieszych (bo tam krawężnik jest obniżony dla wózków). Najciekawiej wygląda, jak chcą pojechać w lewo – najpierw jadą po przejściu dla pieszych.
(tak w ogóle to filmik nie pokazuje prawdziwej wojny na drodze, bo na widok tego, że filmuję, to część kierowców stała się grzeczna i przepuszczała pieszych i motorki)

Jadąc wzdłuż chodnika czy po pasach oczywiście trąbią na pieszych. Wprawdzie jak pieszy nie ustąpi to go nie rozjeżdżają, ale raz by mnie auto potrąciło, bo wyszedłem z drzwi hotelu a tu wzdłuż ściany jechało sobie auto.
Motorki w ogóle się nie przejmują światłami, więc jak włącza się dla pieszych zielone to i tak trzeba uważać, czy poprzecznie nie jadą motorki – a jadą gęsto.
A w ogóle to mają tu chyba jakieś dziwne zasady, co do pierwszeństwa – nie tylko „większy ma pierwszeństwo”, ale wygląda, że jak ty wjedziesz w bok innego auta, to zawsze jesteś winny, nawet jak ty jechałeś prosto na zielonym, a on skręcał w lewo. Wnioskuję to po tym, że auta skręcające wpychają się na chama, a jadące na wprost im ustępują.

Rasizm w Chinach?
Zauważyłem, że w Chinach zazwyczaj pracę fizyczną wykonują ludzie o ciemnej karnacji a pracę umysłową ludzie o jasnej karnacji. Np. wszystkie sprzątaczki w biurze mają typowo azjatycką skórę, a z kolei programistki są na tyle jasne, że gdyby nie skośne oczy, to mogłyby udawać Europejki. Pierwsza myśl, to że w Chinach panuje rasizm. Więc wrzuciłem kontrowersyjny tytuł, ale raczej nie ma rasizmu, tylko inne przyczyny:
1.    Chińczycy (mieszkający na nizinach) są genetycznie jaśniejsi (mieszanka genów zawierająca też tych, co mieszkają bardziej na północy), Tybetańczycy są ciemniejsi, bo na Wyżynie Tybetańskiej są bardziej wystawieni na promieniowanie UV. Chengdu to wciąż Chiny nizinne, więc jak w każdym kraju, imigranci (tu z Tybetu) parają się najprostszych prac (typu zmywak), podczas gdy miejscowi Chińczycy są wykształceni, więc pracują umysłowo. Szczególnie, że wielu imigrantów z Tybetu nie zna chińskiego (w domu mówili po tybetańsku).
2.    Szczególnie dziewczyny mają tu hopla w temacie jasnej skóry. Tak jak u nas każda chce być opalona na brąz, tak tu każda chce być jasna i mieć skórę jak Europejka. Więc dziewczyny unikają słońca jak mogą, np. w bezchmurne dni chodzą pod parasolami (a najlepiej to nie chodzą w ogóle). A jak ktoś pracuje fizycznie na zewnątrz to nie ma bola – opali się. Więc kolor skóry to skutek typu pracy a nie przyczyna.
3.    Jak jakaś dziewczyna pracuje na dobrej posadzie, to stać ją na różnego rodzaju kremy i kuracje wybielające - jak samo unikanie słońca nie wystarcza. A jak ktoś pracuje „na zmywaku” to go nie stać, więc ma ciemną skórę. Znów skutek a nie przyczyna.

Wieczorne życie w Chengdu
A na koniec parę fotek z wieczoru na rynku miejskim (czyli placu Tianfu). O zmroku jest pokaz z fontannami i do tego na drapaczach chmur jest pokaz świateł.

Ceny:
tysiącletnie jaja - 12 juanów (w ramach wspólnego stołu z kolegami)
królik - 32 juany (w ramach wspólnego stołu z kolegami)

Więcej zdjęć i filmików:
https://picasaweb.google.com/100950622069697054855/2013061429Rozne?noredirect=1

1 komentarz: